Anna Czerwiec-Banek

nauczyciel-konsultant

e-mail:

na zdjęciu Anna Czerwiec-Banek

Nastały wakacje i, mimo panujących jeszcze obostrzeń i reżimu sanitarnego, niektóre dzieci korzystają ze zorganizowanych form wypoczynku letniego, inne zostają w domu. W takim przypadku często jedyną atrakcją może być spędzanie czasu na podwórku, w parku, czy na placu zabaw. Abstrahując od aktualnej, związanej z pandemią covid19 sytuacji, trzeba przyznać, że niestety znamienne jest to, że nawet na ławce w parku najlepszym kompanem często jest teraz smartfon. Mieszkając w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły mam możliwość często obserwować grupy dzieci i młodzieży, przebywające w wolnych chwilach na boisku szkolnym. Rzadko kiedy podejmują oni jakąś wspólną aktywność sportową i praktycznie, oprócz piłki nożnej i indywidualnych rzutów do kosza, nie dzieje się tam nic. 12-14 latkowie najczęściej rozlokowują się na mini placyku zabaw, "badając" wytrzymałość poszczególnych (przeznaczonych dla przedszkolaków) huśtawek.

W takich momentach często przychodzą mi do głowy myśli o moim dzieciństwie, które pomimo (a może właśnie dzięki) swojej ubogiej w przeróżne gadżety formie, było jednak bardzo bogate. Najbardziej eksploatowanym wówczas przyborem była piłka, używana do wielu rozmaitych gier zespołowych i zręcznościowych. Dużą rolę odgrywały również kreda, znaleziony kawałek cegły, którymi można było rysować po chodnikowych płytach, lub po prostu patyk, służący do kreślenia różnych kształtów na ziemi lub na piasku.

Myślę, że teraz (właśnie w okresie wakacyjnym) dobrze byłoby "odkurzyć" i przypomnieć kilka zapomnianych już gier i zabaw, które kiedyś królowały na podwórkach i szkolnych placach. Może warto podpowiedzieć dzieciom jak z pożytkiem dla ciała i ducha można spędzać wolny czas.

Zapewne gry i zabawy, o których piszę, miały przeróżne "podwórkowe" nazwy i pewnie różniły się (wielokrotnie modyfikowanymi) regułami, ale przecież nie nazwa, reguły, a aktywność ruchowa, radość i zabawa z rówieśnikami lub z rodzeństwem były tu najważniejsze. ;-)

 

1. "Guziki" lub "kapsle"

Stwierdzenie – "Gramy w guziki!" (później – w kapsle) zwiastowało rozpoczęcie spektakularnego wyścigu kolarskiego. (Guziki i kapsle można dziś z powodzeniem zastąpić plastikowymi nakrętkami.)

Uczestnikami były co najmniej dwie osoby, które na ziemi (patykiem) lub na betonowych powierzchniach (kredą albo pozostawiającym ślad kreski – kamieniem) wytyczały trasę. Na linii startu ustawiało się swojego zawodnika (w drużynie było ich zwykle kilku) i pstryknięciem posyłało się go na trasę wyścigu. Zawodnik musiał utrzymać się w wytyczonej liniami drodze. Jeśli przekroczył linie (i już się z nią nie stykał), wracał na start. Uczestnicy ustalali zwykle ze sobą reguły gry – ilość zawodników, ilość ruchów w kolejce. Jeśli umawiano się na trzy – można było swojego zawodnika kierować do przodu trzema kolejnymi pstryknięciami lub trzech swoich zawodników pstryknąć tylko raz. Możliwe było zepchnięcie przeciwnika z drogi swoim kolarzem – wtedy również wracał on na start. Trasa wyścigu bywała zwykle kręta, więc oprócz siły i celności strzałów, liczyły się i umiejętności techniczne. Wygrywał ten, którego zawodnik przekroczył pierwszy linię mety lub ten, którego drużyna uplasowała się na wyższych miejscach.

 

2. "Ciapek" lub "Głupi Jaś"

Do tej gry potrzebna była piłka i trzech graczy. Dwie osoby stały w kilkumetrowej odległości na przeciw siebie i rzucały piłką. Trzecia – "Ciapek" – stał między nimi i próbował przechwycić szybującą piłkę. Mógł się dowolnie przemieszczać, ale nie wolno mu było wyrywać piłki z rąk przeciwników. W momencie gdy złapał piłkę, zamieniał się miejscami z rzucającym.

 

3. Gra "w wywoływanego"

W tej grze uczestniczyła grupa dzieci. Wymagała dość dużej przestrzeni. Niezbędnym rekwizytem była piłka. Wokół rozpoczynającego grę gromadzili się pozostali uczestnicy. Ten wyrzucał piłkę wysoko w górę, głośno i szybko odliczając do trzech, i wywoływał czyjeś imię. W tym czasie wszyscy (włącznie z rzucającym) uciekali. Osoba wywołana musiała natychmiast wrócić i złapać piłkę zanim ta spadnie na ziemię. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. W chwili, gdy piłka została złapana, uczestnicy musieli się zatrzymać. Osoba z piłką szacowała do kogo ma najbliżej, wykonywała trzy kroki w jego kierunku i rzucała w niego piłką. Jeśli został trafiony i nie złapał piłki (stojąc cały czas w miejscu), to on był teraz osobą wywołującą. Jeśli nie trafiono go lub złapał piłkę, wówczas wywoływała osoba, która w niego rzucała. Grę kontynuowano aż do znudzenia się uczestników.

 

4. Gra "w odbijanego"

Inną prostą zabawą z użyciem piłki było przeskakiwanie przez odbijającą się od ziemi piłkę. Tu uczestników mogło być dwóch lub kilku. Jedna osoba stawała w pewnej odległości od ściany i rzucała w nią piłką. Piłka spadała i odbijała się od ziemi, a zadaniem drugiego uczestnika było dobiec do niej w takim momencie, że mógł jeszcze przepuścić piłkę między swoimi nogami i nie zostać przez nią trafiony. Osoba rzucająca łapała tę odbitą piłkę. Można się było umówić np. na trzy, czy pięć rzutów w jednej kolejce. Potem następowała zmiana.

 

5. Gra " w skakankę' lub w "szczura"

Związywano ze sobą zwykle dwie, trzy skakanki, tworząc długi sznur. Grupa dzieci tworzyła spory okrąg. Jedna z osób stawała w jego środku i, kręcąc się dookoła, puszczała skakankę w ruch (nisko nad ziemią). Inni przeskakiwali przez poruszającą się szybko dookoła skakankę. Ten, kto nie zdążył i został trafiony, zmieniał osobę w środku okręgu.

 

6. "Baba Jaga patrzy"

To gra dla kilku osób, wymagająca trochę więcej przestrzeni. Ten, kto był Babą Jagą, stawał tyłem do reszty (oddalonych od niego o kilka metrów) uczestników i zakrywał dłońmi oczy. Na umówiony sygnał uczestnicy biegli w jego kierunku do momentu, aż krzyknął "Raz, dwa, trzy! Baba Jaga patrzy!" i odwrócił się przodem do nich, odsłaniając oczy. Wszyscy zastygali wtedy w bezruchu. Nie mogli się też odzywać ani śmiać. Baba Jaga próbowała ich sprowokować do zaśmiania się lub poruszenia. Jeśli jej się to udało, uczestnik wracał na miejsce startu. Baba jaga odwracała się znowu i powtarzał się ten sam schemat. Wygrywał ten, kto pierwszy dotarł niezauważony do Baby Jagi i dotknął jej ramienia. W nagrodę sam wcielał się teraz w postać Baby Jagi.

 

7. "Pomidor"

To zabawna gra na stojąco lub siedząco. Można było w nią grać nawet w niewielkim pomieszczeniu. Zadaniem uczestników było utrzymać powagę i kamienną twarz, odpowiadając na pytania Pomidora, czyli osoby prowadzącej przedziwne przesłuchanie. Na każde z zadanych pytań można bowiem było tylko odpowiedzieć – "pomidor"! A pytania bywały przeróżne! Przed grą umawiano się ile pytań będzie zadawanych każdej kolejnej osobie. Jeśli miało ich być 10, ten kto w którymś się pomylił albo zaśmiał, dawał jakiś fant lub zamieniał się miejscem z Pomidorem. W ten sposób odpytywano kolejnych uczestników gry. Wykupienie fantów wymagało wykonania jakichś nakazanych przez Pomidora czynności. Najczęściej kilku przysiadów, podskoków na jednej nodze itp. Śmiechu było zawsze przy tym co niemiara.

 

Oczywiście była jeszcze gra "w klasy" lub "chłopa", w której rysowało się kredą na betonie lub patykiem na ziemi charakterystyczny kształt i wyznaczało na nim osiem klas do przejścia (według pewnych reguł). Wszystkie osiem klas trzeba było wyskakać na jednej nodze, używając do wrzucania w kolejne pola płaskiego kamyka. W dobie powrotu do ośmioklasowego trybu nauki w szkole podstawowej, może ta gra wróci znowu do łask.

 

Tak bawiliśmy się kiedyś. Wtedy każdy z nas miał jakoś więcej czasu dla innych, bo nie musiał go dzielić z cudownymi zdobyczami współczesnej technologii, tylko z jakąś Kasią, Olą, Wojtkiem i Jarkiem z podwórka. ;-)

Opublikowano 11 lipca 2020
Wróć